wtorek, 27 listopada 2012

Czeski film


Pomimo sąsiedztwa z Czechami, wina z tego kraju nie należą w Polsce do najpopularniejszych i najbardziej dostępnych. O ile butelki z Francji, Hiszpanii, Włoch, Niemiec, Węgier czy Nowego Świata znajdziemy właściwie w każdym sklepie z winem, tak o szerszy wybór czeskich trudno nawet w punktach specjalistycznych. Między innymi dlatego dotychczas miałem okazję próbować jedynie dwóch win od producenta Vinařství Zaječí  - Veltlínské Zelené i Müller-Thurgau. Były one swego czasu dostępne w supermarketach Tesco w przystępnej cenie i z tego co sobie przypominam niespecjalnie przypadły mi do gustu.

Moja druga połówka przywiozła z weekendowego wypadu do Ołomuńca trzecią połówkę - półlitrowe Bunža Rulandské modré 2005, czyli pinot noir morawskiego pochodzenia. Jak czytamy na stronach Klubu Wina, szczep ten najprawdopodobniej został sprowadzony w XIV wieku z Burgundii przez Karola IV. Swego czasu odmiana ta stanowiła 50% czerwonych winogron, dzisiaj jednak ustąpiła trochę miejsca innym szczepom, chociaż ciągle jest jedną z chętniej uprawianych. Na Morawach  najlepsze efekty daje w podregionach wielkopawlowickim i Slovácko, skąd pochodzi Bunža Rulandské modré 2005. Kontretykieta  informuje, że producentem jest Bunža z miasta Bzenec.

Jest to stosunkowo stare wino, więc obawiam się, że czekało zbyt długo na otwarcie. Jego aromat jest niezbyt bogaty, dominują zapachy owoców, szczególnie śliwek, jagód czy porzeczek. Ma bardzo jasną, lekko wyblakłą, a na brzegach wręcz karmelową barwę. Próbowane niedługo po otwarciu w towarzystwie  makaronowych muszli nadziewanych warzywami w sosie pomidorowym wypadło bardzo dobrze - nieczęsto oglądaliśmy dotąd ten charakterystyczny kolor dojrzałego wina; niestety, później jakby zwietrzało i nabrało bardzo nieprzyjemnego smaku, przypominającego stare cukierki z wiśnią w likierze.

Najciekawsze w tej butelce jest to, że gdy nalewałem przed chwilą ostatnią lampkę, okazało się, że oprócz wina do kieliszka trafiło ok. pół łyżeczki cukru, który wtrącił się na dnie butelki. Nie wiem jaka jest tego przyczyna - czy to błędy produkcji, czy czas zrobił swoje. Dlatego jeśli ktoś z Was odwiedzających wie, co się stało - proszę o jakąś pointę tego czeskiego filmu...


piątek, 23 listopada 2012

Leyda Reserva Syrah 2010

Kupując opisywane niedawno Ketu Bay Sauvignon Blanc 2010 skusiłem się jeszcze na kilka butelek. Wśród nich znalazł się Leyda Reserva Syrah 2010. Do zakupu zachęcił mnie znajomy, który ochoczo polecał mi tego producenta. Nie bez wpływu na moja decyzję były również pozytywne recenzje znalezione w sieci i informacja, że wino to zdobyło złoty medal w Decanter World Wine Awards 2012. Dlatego otwierając tę butelkę wiele się po jej zawartości spodziewałem i  muszę przyznać, że się nie zawiodłem. O ile pierwszego dnia po otwarciu nie zachwycało, to na drugi dzień zdecydowanie pokazało klasę. 

Kolor bardzo ciemny, rubinowy przypominający barwę dojrzałych wiśni. Po przyłożeniu nosa do kieliszka uderza bogactwo aromatów - znajdziemy zapach mokrych liści, wilgotnej ziemi, ciemnych owoców i czekolady które dominują nad lekko wyczuwalnym alkoholem. Niestety nie udało mi się wychwycić  nut tostów czy przypraw o których czytamy na stronie dystrybutora. W ustach bardzo przyjemne, skoncentrowane, może odrobinę zbyt kwasowe, z delikatnymi taninami i długim finiszem. Podane jako aperitif wypadło bardzo dobrze. 

Viña Leyda, skąd pochodzi opisywane wino, została założona w 1998 roku. Jest położona 7 kilometrów od wybrzeża Oceanu Spokojnego i 95 kilometrów na zachód od Santiago, stolicy Chile. Klimat w tym regionie jest umiarkowany, z deszczowymi zimami i suchym latem. Dominują gleby granitowe. Obecnie uprawy obejmują powierzchnię 290 hektarów. Produkowane wina zostały podzielone na cztery linie: Lot, Sparkling Estra Brut, Single Vineyard oraz Classic/Reserva. Leyda Reserva Syrah 2010 został wytworzony ze stosunkowo młodych winogron zasadzonych na należącym do najcieplejszych, północnym stoku. Przed butelkowaniem wino dojrzewało 8 miesięcy w starych beczkach z francuskiego dębu. 

Zakupione: Vinifera
Cena: 36 zł

niedziela, 18 listopada 2012

Trzeci weekend listopada, czyli spotkanie z beaujolais nouveau 2012


come4news.com
Kończy się właśnie czterodniowe święto, zgotowane na powitanie pierwszego francuskiego wina z bieżącego rocznika, czyli beaujolais nouveau. W tym roku i ja chciałem spróbować tego młodego napoju, tym bardziej, że wywołuje on tyle kontrowersji. By poczuć atmosferę tego dnia, na trzeci czwartek listopada zarezerwowałem stolik we wrocławskim winebarze.

Gdy wieczorem pojawiliśmy się na miejscu, okazało się niestety, że młode wino - owszem - jest dostępne, ale żadnej większej imprezy w związku z jego pojawieniem się nie ma. Zamówiliśmy więc po kieliszku Beaujolais Nouveau Oh la la (pisał o nim tutaj Tomasz Prange-Barczyński) licząc na sympatyczny koniec zimnego i mglistego dnia.

Nie zawiedliśmy się. Otrzymaliśmy wino bardzo przyjemne, lekkie, pachnące truskawkami, bananami, landrynkami i przyprawami, których nie umieliśmy do końca zidentyfikować. Jego kolor przypominał bardziej wina różowe aniżeli czerwone – pięknie lśnił nawet w mocno przyćmionym świetle knajpki. W smaku niezbyt kwasowe, jakby rozwodnione, beaujolais okazało się winem prostym, które, podane do lekkiej zupy, smakowało dobrze. Myślę że i solo sprawdziłoby się znakomicie – nie jako wino wysokich lotów, bardzo rozbudowane aromatycznie czy smakowo, ale przecież nie tego się spodziewaliśmy, siadając do stolika.

Wszystkim, którzy chcą poczytać więcej na temat historii beaujolais noveau polecam artykuły Łukasza Fika - Inne, nie znaczy gorsze oraz Sławomira Chrzczonowicza - 10 rzeczy o Beaujolais.

piątek, 16 listopada 2012

Nowozelandzki wieczór z sauvignon blanc

Jakiś czas temu spiesząc przez pobliską galerię handlową zatrzymaliśmy się z narzeczoną pod sklepem Centrum Wina, na którego witrynie wisiał duży plakat przedstawiający, będące obecnie w promocji, Kiwi Wine Sauvignon Blanc 2011 (29,90 zł). Weszliśmy, spróbowaliśmy, a że wydało się nawet nawet, wzięliśmy jedną butelkę ze sobą. W domu, gdy miałem już więcej czasu, rzuciłem okiem na kontretykietę i przeczytałem, o zgrozo - Wyprodukowano w Nowej Zelandii. Zabutelkowane w Vinařství Zaječí s.r.o. Zacząłem trochę żałować zakupu, bo te 30 zł można było przecież przeznaczyć na coś ciekawszego niż niewiadomego dokładnie pochodzenia wino, butelkowane w Czechach. Z drugiej strony, w sklepie wydało się nienajgorsze, więc postanowiłem się nie zrażać. Po nowozelandzkie sauvignon blanc nigdy wcześniej nie sięgałem, więc aby mieć jakiś punkt odniesienia wybrałem się do Vinifery i kupiłem Ketu Bay Sauvignon Blanc 2011 (42 zł). Przed samą degustacją postanowiłem dowiedzieć się co nieco na temat produkcji wina na wyspach południowo-zachodniego Pacyfiku.

źrodło - wikipedia
Nowa Zelandia jest krajem w którym powstaje niecałe 0,3 % światowej produkcji wina. Najczęściej hodowanym szczepem jest sauvignon blanc dla którego panują tutaj idealne warunki. Odpowiednio niska temperatura, wiatr i nasłonecznienie powodują, że odmiana ta daje trunki wyraziste i pełne smaku, co trudno uzyskać w innych miejscach na świecie. Rosną tu również chardonnay, riesling, pinot gris, pinot noir, merlot, cabernet sauvignon, syrah i inne. W ciągu ostatnich 50 lat doszło do szybkiego rozwoju produkcji wina - powierzchnia upraw wzrosła od 400 ha w 1960 roku do 29 000 ha w roku 2008. Stało się to za sprawą swego rodzaju boom'u, który nastąpił w latach 90-tych, kiedy to wielu posiadaczy ziemskich postanowiło próbować swoich sił przy produkcji wina. Do dzisiaj wielu z nich produkuje pod własną marką na zasadzie tzw. uprawy kontraktowej, nie mając własnej ziemi. Do najważniejszych regionów winiarskich należą Northland,  Auckland, Waikato/Bay of Plenty, Gisborne, Hawke's Bay, Wellington, Martinborough, Marlborough, Nelson, Canterbury/Waipara i Central Otago.

Marlborough, leżące przy północnych brzegach Wyspy Południowej, jest miejscem pochodzenia Ketu Bay Sauvignon Blanc 2011. Wino to zawiera 12% alkoholu, jego kolor jest bardzo jasny, słomkowy i delikatny. Zapach bardzo bogaty, owocowy, można mieć wręcz wrażenie, że przeniosło się do ogrodu w sierpniowe popołudnie. Znajdziemy tutaj agrest, świeże porzeczki, jeżyny, a nawet owoce tropikalne i aromaty roślinne. W smaku intrygujące, delikatnie kwasowe, dające przyjemność przy każdym kolejnym kieliszku. Przy podaniu w temperaturze 4-6 stopni jest świetne i spokojnie może być podane jako aperitif. Zdecydowanie warte swojej ceny.

Natomiast Kiwi Wine w porównaniu do swojego konkurenta wypada słabo. Jego kolor, podobnie jak Ketu Bay, jest bardzo jasny i delikatny. Nos jest tutaj jednak zdecydowanie bardziej intensywny, ale przy tym mniej bogaty i zróżnicowany. Na pierwszy plan zdecydowanie wysuwa się agrest, który przyćmiewa ledwo dające się wyczuć aromaty porzeczek i traw. W smaku bardzo proste, kwasowe, lekko słone, o krótkim finiszu. Z czasem kwasowość staje się jeszcze intensywniejsza, wręcz nachalna.

Z tych dwóch butelek dużo bardziej ciekawszą propozycją jest Ketu Bay. Daje zdecydowanie większe bogactwo doznań nieporównywalnie większą przyjemność z picia. Kiwi Wine sprawia wrażenie wina zrobionego na wyrost, przesadzonego pod względem intensywności aromatu, który jest przy tym trochę sztuczny. Nie daliśmy mu rady na raz, a co gorsza jeszcze przed degustacją kupiliśmy drugą butelkę na prezent dla kolegi. Oby kolega po spróbowaniu chciał się jeszcze z nami umówić... Bo my na ponowne spotkanie z Kiwi Wine raczej ochoty nie mamy.


niedziela, 11 listopada 2012

Winne czytanie - WIELKI ATLAS ŚWIATA WIN

Od dłuższego czasu na mojej półce z książkami znajdowała się tylko jedna związana z winem pozycja - Winnym szlakiem Roberta Josepha. Pożyczył mi ją kilka miesięcy temu znajomy i przez ten cały czas stanowiła dla mnie istotne źródło wiedzy o winie. Mój obecny problem polega na tym, że zasadniczych informacji o regionach winiarskich ta książka zawiera stosunkowo niewiele, natomiast autor obszernie i szczegółowo opisuje konkretne winiarnie. Dla mnie, który poznaję świat wina zdecydowanie częściej przez butelki kupowane w Polsce, istotniejsze jest, aby znaleźć przede wszystkim informacje o samym regionie, z którego dane wino pochodzi. Dobrym źródłem jest Internet, korzystam z niego jednak głównie po to, aby dowiedzieć się czegoś o samym producencie. Dlatego postanowiłem, że przy najbliższej okazji rozejrzę się za jakimś większym drukowanym kompendium.


W czwartek w wolnej chwili wybrałem się do pobliskiej księgarni. Obawiałem się trochę, że nic sensownego nie uda mi się znaleźć, ale okazało się, że wybór był całkiem duży. Spędziłem trochę czasu przeglądając różne pozycje i szczęśliwie kupiłem dokładnie to, o co mi chodziło - WIELKI ATLAS ŚWIATA WIN. Jest to czterystustronicowe wydawnictwo, oprawione w solidną, twardą okładkę. Tym, co od razu rzuca się w oczy jest duża staranność wykonania. Strony są dosyć grube, tak, by przetrwać wielokrotne kartkowanie, a szata graficzna - bardzo estetyczna i przemyślana. Autorzy atlasu, Hugh Johnson i Jancis Robinson, posługują się przystępnym językiem przy zachowaniu pełnej rzeczowości. Pierwsze kilkadziesiąt stron stanowi wstęp, w którym pokrótce przedstawiona jest historia winiarstwa, główne odmiany winorośli, wpływ pogody, gleby i wiele innych. Szczególnie warto zwrócić uwagę na rozdziały w których przedstawiono tajniki pracy w winnicy. Jednak zasadniczym powodem dla którego warto sięgnąć po tę książkę są opisy winiarskich regionów na świecie. Każdy, oprócz wyczerpujących treści, zawiera liczne zdjęcia, ryciny i kolorowe mapy, które są na tyle szczegółowe, że zawierają dokładną lokalizację stanowisk. Autorzy zadbali, aby treści przedstawione były w sposób czytelny i łatwy w odbiorze. Często podawane informacje dotyczące średniej temperatury, rocznych opadów, najważniejszych odmian winorośli i innych są umieszczone w ramkach, aby od razu rzucały się w oczy.

Wszystko to powoduje, że mimo iż jest to atlas, z założenia zawierający jak najwięcej treści, to bardzo lekko się go czyta. Dlatego to kompendium polecam każdemu zainteresowanemu tematem wina.

PS Od dzisiaj mój blog ma całkiem nową szatę graficzną. Wszystko to zasługa Martyny, czasem znanej jako Outstarwalker - jeszcze raz dziękuję! A wszystkim polecam jej prace - naprawdę warto zobaczyć, bo dziewczyna ma talent.

środa, 7 listopada 2012

Bardolino Classico Sartori Villa Maria 2010

Po niezbyt udanym chorwackim Plavacu z lekkim niepokojem sięgałem po przywiezione z wakacji Bardolino Classico Sartori Villa Maria 2010.  Nazwa tego wina pochodzi od miasta Bardolino, położonego nad jeziorem Garda w prowincji Werona. Do jego produkcji najczęściej używa się szczepów Corvina, Molinara i Rondinella, natomiast do 15% może stanowić Barbera, Rossignola, Sangiovese czy Garganega. Ani na kontretykiecie, ani na stronie internetowej producenta nie udało mi się niestety znaleźć dokładnego składu mojej butelki. A droga do niej była dość kręta.

Zasadniczym celem naszej podróży do Włoch było zobaczenie Wenecji, Werony i Padwy. Zadanie o tyle trudne, że przeznaczyliśmy sobie na ten cel niecałe trzy dni. Wszyscy, który mieli okazję odwiedzić te trzy miasta wiedzą, że placów, kościołów, parków, malowniczych uliczek jest tam tyle, że nawet tydzień mógłby nie wystarczyć, żeby ze spokojem wszystkim nacieszyć oczy. W związku z tym staraliśmy się jak najwięcej zwiedzać, a większe zakupy zrobić na sam koniec pobytu. W kwestii miejsca doszliśmy do wniosku, że najbogatszy wybór win będzie we włoskim hipermarkecie, tzw. centro commerciale. Chcąc oszczędzić czas na ewentualnych poszukiwaniach na obrzeżach Werony, zdobyliśmy dwa adresy w miejskiej informacji turystycznej. Po zobaczeniu areny, placów dei Signori i delle Erbe, mostu Castel Vecchio i innych, wsiedliśmy do samochodu i zadowoleni wpisaliśmy jeden z adresów do nawigacji - drugi według mapy znajdował się dokładnie w przeciwnym kierunku do tego, który mieliśmy obrać. Jakież było nasze zdziwienie, gdy po dotarciu na miejsce zamiast hipermarketu zastaliśmy ulicę pełną baraków, hal produkcyjnych i innych budynków przemysłowych... Pokręciliśmy się po okolicy chwilę i gdy już zrezygnowani zaczęliśmy powoli godzić się z faktem, że naszą ostatnią nadzieją może stać się słabo wyposażony sklep osiedlowy, kolega włączył w tomtomie pozycję użyteczne miejsca. Pierwszą pozycją na długiej liście były, rzecz jasna, centra handlowe - od razu na mapie znalazły się trzy w promieniu pięciu kilometrów. Wszyscy przyzwyczajeni do korzystania z nawigacji pewnie sięgnęliby po nią od razu, nam to jednak w ogóle nie przyszło do głowy. Szczęśliwie w ciągu 15 minut dojechaliśmy na miejsce i rzuciliśmy się na stoisko z alkoholami. Trochę na oko, trochę na szczep i trochę na wiarę zapełnialiśmy szkłem nasz koszyk, do połowy dociążony bułkami, sokami - w końcu śniadanie ominęło nas szerokim łukiem gdzieś w okolicy hal produkcyjnych - i makaronem. Mamma mia...

Jedną z kupionych wtedy butelek było właśnie wspomniane wcześniej BardolinoJest to wino o rubinowo-czerwonym kolorze, niezbyt bogatym bukiecie, w którym najłatwiej wychwycić śliwki i truskawki. Przy temperaturze 18 stopni dosyć wyraźnie wyczuwalny jest alkohol, który szczęśliwie chowa się po schłodzeniu. W smaku delikatne, umiarkowanie kwasowe, niezbyt skomplikowane, o dosyć krótkim finiszu.  Bardzo przyjemne, proste, tanie i niewymagające wino, które idealnie zwieńczyło długi i pracowity dzień. I tylko trochę szkoda, że z tych wszystkich przywiezionych butelek w barku ostała się już tylko ostatnia - Nebbiolo d'Alba.

Zakupione: Włoski supermarket
Cena: 1,99 euro

niedziela, 4 listopada 2012

Plavac Pelješac 2010 czyli wspomnienie z wakacji

Kiedy na dworze zimno, wieje i pada deszcz, z nostalgią wraca się myślami do jeszcze nie tak odległych wakacji. Można usiąść i oglądać zdjęcia, można odpalić nagrany podczas pobytu film albo nalać do kieliszka kupionego podczas wyjazdu wina i na chwilę przenieść się w czasie.

W te wakacje miałem okazję odwiedzić parę miejsc, w tym Włochy i Chorwację. O ile mały zapas pamiątek z okolic Wenecji zdecydowanie wyszczuplał, to butelek przywiezionych z drugiej strony Adriatyku jeszcze nie otwierałem. Niestety, jak się okazało, wino na które miałem największą chrapkę - Dingač, sprezentowany rodzicom z myślą o wspólnej degustacji - zostało przez nich wypite nie dalej jak tydzień temu... W barku został już tylko Plavac Pelješac 2010. Jest to tzw. wino jakościowe - "kvalitetno vino" - wytworzone ze szczepu Plavac Mali, który zazwyczaj daje bogate, aromatyczne wina o wysokiej zawartości alkoholu, sięgającej nawet 17% - w tym przypadku niewiele, bo 12%.

Pierwszym co mnie uderzyło był kolor - bardzo jasny, czerwony, zupełnie inny od tego jaki miały smakowane ostatnio wina czerwone. Po przyłożeniu nosa do kieliszka można było wyczuć śliwki i dominujący zapach alkoholu, mimo że wino podane było w temperaturze ok. 16 stopni. W smaku owocowe, delikatne, jakby rozwodnione, ale znów bardzo mocno wyczuwalny alkohol - nie mogłem uwierzyć, że to wino ma tylko 12%. Skończyło się na tym, że drugiego kieliszka już sobie nie nalałem.

Nie wiem, czy zawsze tak jest z winami przywiezionymi z Chorwacji, czy ja akurat miałem pecha, ale po otwarciu i spróbowaniu zawartości tej butelki wydawało mi się, że stoi przede mną zupełnie inne wino, niż to, którego miałem okazję próbować w winnicy. Może to kwestia słońca, może temperatury powietrza, albo po prostu wakacyjnej atmosfery, która mi się wówczas udzieliła? Tego nie wiem. Jedno natomiast jest pewne - ta ostatnia pozostanie w pamięci o wiele dłużej niż zapach i smak z wczorajszego kieliszka.


czwartek, 1 listopada 2012

Halloweenowy miks smaków


W wieczór przed dzisiejszym dniem Wszystkich Świętych, w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Irlandii i Wielkiej Brytanii, bardzo hucznie obchodzi się Halloween. Halloween, jak cała popkultura amerykańska, dotarło również do Polski, gdzie staje się coraz popularniejsze - dość powiedzieć, że nawet we Wrocławiu na kilku ulicach został zatrzymany ruch, aby poprzebierane dzieci wraz z rodzicami mogły bezpiecznie maszerować krzycząc "Zje-my was! Zje-my was!". Wielu jest przeciwników adaptowania zachodnich tradycji w naszym kraju, ja jednak uważam, że każdy powód aby się spotkać z przyjaciółmi - Andrzejki, Mikołajki czy właśnie Halloween - jest dobry. Dlatego też wraz ze znajomymi zapożyczyliśmy sobie conieco z tego święta i postanowiliśmy ugotować zupę dyniową, postawić na parapecie dyniowy lampion, a to wszystko połączyć z naszą "nową tradycją" - comiesięcznymi spotkaniami przy sushi i białym winie.

Do pomieszanej pod względem stylów kolacji wybraliśmy trzy, różne pod względem pochodzenia i charakteru, wina. Pierwszym z nich jest Gewurztraminer (ok 27 zł), od producenta którego Cabernet Sauvignon miałem okazję pić dwa tygodnie temu. Jako druga na stół trafiła butelka, którą otrzymałem jako prezent z podróży do Budapesztu - Huba Szeremley Badacsony Szürkebarát 2010 (ok 7 euro). Trzecią była Isla Negra Sauvignon Blanc/Semillon (ok. 22 zł) kupiona w pobliskich delikatesach. Podaję tylko orientacyjne ceny win, bo żadnego z nich nie nabyłem osobiście.

Chcąc dowiedzieć się czegoś więcej na temat węgierskiego wina, które szczególnie mnie zainteresowało, poszperałem w Internecie i znalazłem informację, że Szürkebarát ("Szary mnich") to, ni mniej ni więcej, Pinot Gris w węgierskim wydaniu. Szczep ten został sprowadzony do Badacsony z Francji w 1375 roku przez mnichów cystersów. Od tego czasu jest uprawiany na terenach położonych przy jeziorze Balaton.



Ciężko mi opisać te wina niezależnie od siebie nawzajem. Dlatego, mimo że mają ze sobą niewiele wspólnego - różne kraje, szczepy - pozwolę sobie dokonać porównania. Gewurztraminer Cono Sur 2012 zdecydowanie przypadł mi do gustu. Nos bardzo aromatyczny, wyraźne zapachy kwiatowe i owoców lychee. W smaku świeży, słodki (pomimo, że jest to wino wytrawne) i bardzo owocowy. Szürkebarát był w porównaniu do traminera mniej aromatyczny. W ustach dobrze zrównoważony, o mniej wyraźnym owocu i większej kwasowości, bardzo dobrze pasował do surowej ryby. Najsłabszym winem z tych trzech okazało się Isla Negra - miało bardzo nieprzyjemny, przypominający zapach gumowego węża aromat. Przy mocniejszym zakręceniu kieliszkiem na wierzch wydobywały się przyjemniejsze nuty owoców - szczególnie ananasa. Potem już było lepiej - w smaku poprawne, nienajgorzej zbalansowane, o delikatnym, niezbyt wybijającym się owocu - od biedy mogłoby służyć jako wino stołowe.

Zdaje się, że zaczęliśmy od najlepszego, na najgorszym skończyliśmy, ale wieczór zaliczymy do udanych - w końcu często nad tym co pijemy, górę bierze raczej kto nam przy tym towarzyszy!