piątek, 28 grudnia 2012

Laubenstein Riesling Classic 2011

Laubenstein Riesling Classic 2011 to kolejny po  Ruhlmann Cuvée Jean-Charles riesling, którego miałem okazję spróbować w ostatnich dniach. Było to jedno z win, którymi uraczył nas znajomy podczas środowego wieczoru, kiedy to z kieliszkami w dłoniach wybraliśmy się w podróż do Francji, Hiszpanii, Włoch i Niemiec.

Riesling od Wilhelma Laubensteina to wino bardzo aromatyczne o  jasnej barwie. W nosie obecne brzoskwinie i dużo nut kwiatowych. W ustach bardzo przyjemne, lekko musujące, przez co orzeźwiające z wyraźnie wyczuwalnymi owocami - trochę dojrzałych jabłek, brzoskwiń i gruszek. Do tego delikatnie słodkie, ale nie ulepkowate, zrównoważone nienachalną kwasowością, słowem - cieszyło z każdym kieliszkiem. Finisz długi i owocowy. Aż żal, że nie mieliśmy butelki magnum.

Jest to na pewno wino warte polecenia. Nie jestem niestety w stanie podać ani źródła zakupu, ani dokładnej ceny, ale z tego co udało mi się znaleźć w sieci (goodwine.pl), w roczniku 2009 kosztowało około 45 zł.


wtorek, 25 grudnia 2012

Wigilia w bieli i czerwieni

Dopasowanie wina do wigilijnej kolacji to nie lada wyzwanie - wiedzą o tym dobrze wszyscy ci, którzy sięgają po ten trunek podczas tego szczególnego wieczoru. Trzeba znaleźć coś  pasującego zarówno do ryby, jak i kwaśnych, pieprznych potraw takich jak pierogi z grzybami czy kapusta w różnych możliwych kombinacjach. Jako że w tym roku wino zagościło na moim wigilijnym stole właściwie po raz pierwszy, a ja nie mam dużego doświadczenia w łączeniu go z potrawami, skorzystałem z rad mądrzejszych i zdecydowałem się sięgnąć po rieslinga.

Wybór padł na butelkę zakupioną podczas degustacji opisywanej tutaj, czyli Ruhlmann Cuvée Jean-Charles Riesling 2011. Miałem nadzieję, że będzie dobrze współgrało z podawanymi potrawami i muszę przyznać, że udało się. Dzięki dużej kwasowości nie zostało przytłumione przez kwaśną kapustę czy pierogi i przyjemnie się z nim komponowało. Dodatkowo, pomimo wyraźnego kwiatowego, owocowego i miodowego aromatu, było dobrym towarzyszem dorsza i karpia.

Drugim winem, które trafiło do naszych kieliszków już po kolacji, było otrzymane w prezencie Tormaresca Neprica Puglia 2010. Jest to pochodzący z południowych Włoch kupaż trzech szczepów - Primitivo, Cabernet Sauvignon oraz Negroamaro. Ostatni, charakterystyczny dla dwóch włoskich regionów - Puglii oraz Salento, daje ciemne i rustykalne wina..

Wino to ma bardzo intensywny, piękny, rubinowy kolor. Co ciekawe, po nalaniu do kieliszka na ściankach osadzały się malutkie bąbelki, które po kilku chwilach znikały. W bukiecie wyczuwalny dym i aromaty porzeczek, malin, doprawione szczyptą ziół. U ustach dobrze zharmonizowana kwasowość, cierpkość i owoc. Dosyć poważne i stonowane o przyjemnym lekko cierpkim owocowym finiszu. Zdecydowanie trafiło w mój gust.

W tym roku Gwiazdor był dla mnie bardzo hojny, bo oprócz kompletu kieliszków pod choinką znalazłem jeszcze dwie butelki - Rudolf Fauth Merlot 2011 oraz Mastri Vernacoli Marzemino 2011. Na pewno podzielę się wrażeniami.

czwartek, 20 grudnia 2012

Villa Conchi Cava Brut Selección

O tym winie było już pisane nie jeden, a kilka razy. Pojawiło się na półkach biedronki we wrześniu i na spółkę z Eidosela Albariño 2011 oraz kilkoma innymi propozycjami, wywołało poruszenie polujących na wina w dyskontach. Ja dotychczas przechodziłem obok niego obojętnie - nie mam spadu do win musujących, a i żadna bąbelkowa okazja się nie trafiła.

Zazwyczaj chcąc kupić wino w ciemno wybieram się do sklepów specjalistycznych - mam większe zaufanie do ich selekcji. Jeśli już wybieram coś w dyskoncie sięgam raczej po wina polecane przez innych blogerów albo przez znajomych. Stąd też, gdy podczas przedświątecznego oblężenia Biedronki przeciskałem się w okolicach półki z winami, zdecydowałem się wreszcie spróbować tej cavy i wziąłem jedną butelkę. Zanim coś ode mnie, dwie recenzje znalezione w sieci:

Wojciech Bońkowski
Villa Conchi Cava Brut Selección jest jabłkowo-kwasowa, dobrze się pieni, jej intensywność długo pozostaje na podniebieniu; to nie jest żadne wielkie „szampańskie”, ale porządne, a kosztuje 19,99 zł.

Edyta
Nie gustuję specjalnie w winach musujących. Właściwie nie wywierają na mnie większego wrażenia. Próbowałam już kilku i wg mnie każde było poprawne. Tak jest i w tym przypadku. Pewnie szybko o tym winie zapomnę, ale jest całkiem ok. Pije się je przyjemnie. Jeśli ktoś ma ochotę na wino z bąbelkami, to polecam. Nie zawiedzie się. Zwłaszcza, że cena jest atrakcyjna.

Villa Conchi Cava Brut Selección ma bardzo delikatną, wręcz słomkową barwę i wiele skaczących bąbelków, które utrzymują się dłuższy czas po nalaniu do kieliszka. W nosie delikatne aromaty jabłek i cytrusów. Po nalaniu do ust na początku uderza w podniebienie, później rozchodzi się po ustach i wyraźna staje się dosyć wysoka kwasowość, przyjemna cierpkość oraz delikatna owocowość tego wina, która jeszcze przez kilka chwil pozostaje w ustach.

Jak pisałem wcześniej, fanem tego typu win dotychczas nie byłem, ale ta butelka wydaje się całkiem przyjemna. Może jest to moment żeby rozeznać się trochę w temacie win musujących? Tym bardziej że w wydaniu hiszpańskim są one tematem miesiąca na Winicjatywie, a i wielu innych blogerów poświęca im ostatnio więcej miejsca.

Zakupione: Biedronka
Cena: 19,99 zł


Francuski Online

niedziela, 16 grudnia 2012

Cuvée Prestige Plan De Dieu Côtes du Rhône Villages 2010

To już drugie wino z Lidla, które trafiło w tym miesiącu do mojego kieliszka. Podobnie jak w przypadku opisywanego ostatnio gewurztraminera, Cuvée Prestige Plan De Dieu Côtes du Rhône Villages 2010 znajduje się w ofercie tego dyskontu już co najmniej kilka tygodni. Wino to jest kupażem trzech szczepów - syrah, grenache i cinsault - pochodzącym z apelacji Côtes du Rhône Villages. Sygnowane jest nazwiskiem Ferdinanda Labathe'a, który jest autorem jeszcze co najmniej dwóch innych, dostępnych w Lidlu etykiet. Cena jaką trzeba zapłacić za tą butelkę jest niska, bo 15 zł bez grosza, nie pozwala liczyć na zbyt wiele. Jak jest w rzeczywistości?

Jego barwę można określić jako malinową z fioletowymi refleksami. Po przyłożeniu nosa na początku najlepiej wyczuwalny jest zapach lakieru do paznokci, jednak już po krótkiej chwili się ulatnia i w aromacie zaczynają dominować ciemne owoce - porzeczki, jeżyny. Ponadto wychwycić można nuty landrynek czy galaretki, przypominające trochę Beaujolais nouveau. W ustach lekkie, owocowe i  wyraźnie kwasowe o dosyć krótkim owocowym finiszu. Przy podaniu w odrobinę niższej temperaturze niż zalecane 15 stopni, wypadło bardzo poprawnie, natomiast już po kilku minutach w kieliszku wyczuwalny stał się alkohol.

Nie jest to na pewno wino, które będzie mi się śniło po nocach. Trudno się w nim doszukiwać czegoś więcej niż poprawności. Biorąc pod uwagę jego niską cenę spokojnie mogę je polecić, może nie jako towarzysza wymagających dań, ale do sobotniego filmu, czemu nie?

Zakupione: Lidl
Cena: 14,99 zł


czwartek, 13 grudnia 2012

Juan Gil Monastrell 4 Meses 2011

W ostatnich dniach miałem okazję spróbować dwóch świetnych butelek z bodegi Juana Gila, prowadzonej obecnie przez jego spadkobierców. Pierwszą była Taringa Monastrell 2011, którą swego czasu polecał Wojciech Bońkowski na Winicjatywie - tutaj znajdziecie relację. Muszę przyznać, że było to jedno z lepszych win jakie ostatnio piłem, a które także dzięki swojej cenie - ok. 23 zł - może się okazać wspaniałym towarzyszem niejednej kolacji. Jednak zasadniczo nie o nim, a o jego niewiele droższym bracie, ma być ta notka.

Juan Gil Monastrell 4 Meses 2011 jest jednym z czterech win, na  temat których możemy znaleźć szczegółowe informacje na stronie producenta. Zostało wytworzone z winogron szczepu monastrell pochodzących z czterdziestoletnich krzewów rosnących w północno-wschodniej Jumilli. Po fermentacji dojrzewało cztery miesiące - 4 meses - w nowych beczkach z francuskiego i amerykańskiego dębu.

Kolor jest bardzo ciemny, wiśniowo-czerwony. Po przyłożeniu nosa do kieliszka uderza moc aromatów - wyraźnie wyczuwalne porzeczki, jeżyny z odrobiną mokrego drewna. Wszystko jest bardzo skoncentrowane i intensywne. W ustach bardzo wyraziste, przyjemnie cierpkie i owocowe. Kwasowość delikatna, łagodne taniny i bardzo długi finisz - przyjemny posmak utrzymywał się długi czas po kolacji. Piliśmy do steków wołowych i wyszło świetnie.

Polecam - podobnie jak Taringa, zdecydowanie warte swojej ceny. Po spróbowaniu tych dwóch butelek bardzo frapuje mnie jak smakuje Juan Gil Monastrell 12 Meses. Myślę, że niedługo swoją ciekawość zaspokoję i wtedy na pewno parę słów o tym winie napiszę.

blog.friendseat.com
Spotkanie z butelkami Juana Gila było dla mnie pierwszą okazją do spróbowania wina ze szczepu monastrell. Przy okazji szukania informacji na temat samego producenta dowiedziałem się co nieco o tym winogronie. Monastrell (mourvèdre) jest szczepem pochodzenia hiszpańskiego, który daje mocne wina czerwone i różowe. Obecnie hodowany głownie w DO Jumilla i Yecla oraz na terenie Katalonii. Poza półwyspem Iberyjskim z powodzeniem uprawiany na południu Francji, w Algierii, Australii, Kalifornii i Tunezji. Mourvèdre rośnie w ciepłym, suchym klimacie gdzie daje małe winogrona o grubej skórze, z których powstają bogate w taniny wina o intensywnych aromatach mięsa, skóry, roślin, ziołowych i mokrej ziemi. Najczęściej występuje w kupażach z syrah i grenache.

Zakupione: Vinifera
Cena: 36 zł

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Vin D'Alsace Gewurztraminer 2011

Wśród białych szczepów, które miałem okazję spróbować do tej pory, gewurztraminer należy do moich ulubionych. Lubię jego lekkość, delikatność, słodycz, lubię intensywne egzotyczne, tropikalne i kwiatowe aromaty przywodzące na myśl wiosenną łąkę; wreszcie lubię te wina za to, że są stosunkowo bezpieczne jeśli chodzi o serwowanie osobom rzadko po białe wina sięgającym - najczęściej umiarkowanie kwaśne, dosyć łatwe w odbiorze, dają nadzieję zyskania aprobaty nawet najbardziej zagorzałych amatorów czerwonego półsłodkiego.

W ofercie Lidla, od czasu październikowej francuskiej ofensywy, znajduje się półsłodka, alzacka interpretacja tego winogrona - Vin D'Alsace Gewurztraminer 2011. Butelka ta kosztuje niecałe 28 złotych, co jak na ten szczep wygórowaną kwotą nie jest. 

Barwa jest wyraziście żółta, nierozwodniona. W nosie dominują delikatne, słodkawe aromaty owoców egzotycznych, wśród których najwyraźniej wyczuwalne jest lychee, natomiast nuty kwiatowe dają o sobie znać dopiero po dłuższej chwili od wyjęcia z lodówki. W ustach dosyć duża słodycz równoważona jest lekko wyczuwalną kwasowością, co powoduje, że wino nie jest zalepiające, likierowe. Alkohol, pomimo 13% widniejących na butelce, wydaje się nieobecny. I chociaż pite solo smakowało dobrze, to myślę, że w połączeniu z ostrzejszą potrawą kuchni azjatyckiej wypadłoby jeszcze lepiej.

Co prawda etykieta wyglądem lekko przypomina Sowietskoje Igristoje, ale nie można dać się zwieść - po otwarciu okazuje się, że jest to całkiem sensowna propozycja, szczególnie przy tej cenie. 

Zakupione: Lidl
Cena: 27,99 zł


środa, 5 grudnia 2012

Domaine de la Baume Grand Chataignier Merlot 2011

Na zwieńczenie pracowitego dnia wybrałem Domaine de la Baume Grand Chataignier Merlot 2011. Do zakupu zostałem zachęcony przez sprzedawczynię we wrocławskiej Viniferze i muszę powiedzieć, iż nie żałuję, że dałem się skusić. Ponadto tą butelką postanowiłem rozpocząć przygodę z dekantowaniem, a to za sprawą andrzejkowego prezentu - szklanej karafki.

W szkle wino prezentowało się znakomicie - jego barwa jest intensywna, ciemno-czerwona, przypominająca kolor świeżej krwi. Krótko po otwarciu butelki dominował zapach mokrego drewna i kawy, natomiast z każdą minutą na czoło wysuwały się aromaty owoców, szczególnie malin i truskawek. Alkohol, mimo dosyć dużego stężenia (14,5%), był wyczuwalny jedynie w niewielkim stopniu. W ustach bardzo przyjemnie kwasowe i intensywnie owocowe, na początku dosyć cierpkie, z czasem łagodniało, trzymało poziom do ostatniego kieliszka.

To wino zdecydowanie trafiło w mój gust i jeśli zastanę je w sklepie, na pewno sięgnę po nie przy najbliższej okazji. Niestety nie można go znaleźć na stronie internetowej Vinfery, natomiast ta butelka jest również dostępna w jednym z zestawów z oferty 6win.pl

Zakupione: Vinifera
Cena: 39 zł

niedziela, 2 grudnia 2012

Zimno? Ogrzej się!

Niezbyt często mam okazję napić się tradycyjnego grzańca. Właściwie zdarza mi się to jedynie kilka razy w roku, najczęściej podczas zimowych wieczorów spędzanych ze znajomymi czy w ferie, po całym dniu na stoku. Właściwie to dobrze - w ten sposób kubek gorącego wina ma w sobie coś magicznego. Pomimo, że zazwyczaj jest to napój prosty i tani, to dobrze przyprawiony cynamonem, goździkami i miodem z dużą ilością pomarańczy, przywodzi mi na myśl przedświąteczną atmosferę, gdy po całym domu rozchodzi się zapach pierników i ciast. Szczęśliwie w ten weekend miałem okazję spróbować tego specjału dwa razy.

W piątek trafiła się szansa, aby wprowadzić odrobinę świątecznego klimatu - andrzejki. Jako że tego dnia obchodzę imieniny, postanowiliśmy z Martą przygotować dla naszych przyjaciół właśnie grzane wino. Za podstawę posłużyły kupione w Realu 3 butelki wina stołowego. Wspólnymi siłami udało nam się odpowiednio je doprawić i wyszło znakomicie. Wielu się zgodzi z opinią, że osobiście przygotowany grzaniec smakuje o wiele lepiej aniżeli gotowy, który jedynie wystarczy podgrzać. Drugi, oprócz wrażeń zapachowych i smakowych często gwarantuje uporczywe uczucie palenia w przełyku.

jarmarkbozonarodzeniowy.com
Kolejną okazją do degustacji był sobotni wypad na wrocławski rynek, gdzie co roku od 23 listopada do 23 grudnia trwa jarmark bożonarodzeniowy. Przez ten miesiąc miejsce schowanych parę tygodni wcześniej ogródków piwnych zajmują budki ze słodyczami, pamiątkami i ozdobami. Atrakcją nie tylko dla dzieci jest bajkowy lasek, koncerty mikołajkowe, pokazy rzeźbienia w lodzie i wiele innych. Ponadto w kilku miejscach rynku rozmieszczone są ogródki, w których oprócz zjedzenia grillowanej kiełbasy czy karkówki można się napić gorącej herbaty, czekolady czy właśnie grzańca ze specjalnie zaprojektowanych kubków. Niestety ciężko określić którykolwiek z tych napojów mianem smacznego - wino było nadmiernie podkręcone gotową przyprawą do grzańca, a gorąca czekolada, którą ratowałem się przed zgagą smakowała, delikatnie mówiąc, średnio. 

Może najbardziej udaną propozycją będzie kompromis: domowy grzaniec w jarmarkowym kubku. Taka pamiątka z Wrocławia na pewno umili Wam czekanie na pierwszy śnieg...

wtorek, 27 listopada 2012

Czeski film


Pomimo sąsiedztwa z Czechami, wina z tego kraju nie należą w Polsce do najpopularniejszych i najbardziej dostępnych. O ile butelki z Francji, Hiszpanii, Włoch, Niemiec, Węgier czy Nowego Świata znajdziemy właściwie w każdym sklepie z winem, tak o szerszy wybór czeskich trudno nawet w punktach specjalistycznych. Między innymi dlatego dotychczas miałem okazję próbować jedynie dwóch win od producenta Vinařství Zaječí  - Veltlínské Zelené i Müller-Thurgau. Były one swego czasu dostępne w supermarketach Tesco w przystępnej cenie i z tego co sobie przypominam niespecjalnie przypadły mi do gustu.

Moja druga połówka przywiozła z weekendowego wypadu do Ołomuńca trzecią połówkę - półlitrowe Bunža Rulandské modré 2005, czyli pinot noir morawskiego pochodzenia. Jak czytamy na stronach Klubu Wina, szczep ten najprawdopodobniej został sprowadzony w XIV wieku z Burgundii przez Karola IV. Swego czasu odmiana ta stanowiła 50% czerwonych winogron, dzisiaj jednak ustąpiła trochę miejsca innym szczepom, chociaż ciągle jest jedną z chętniej uprawianych. Na Morawach  najlepsze efekty daje w podregionach wielkopawlowickim i Slovácko, skąd pochodzi Bunža Rulandské modré 2005. Kontretykieta  informuje, że producentem jest Bunža z miasta Bzenec.

Jest to stosunkowo stare wino, więc obawiam się, że czekało zbyt długo na otwarcie. Jego aromat jest niezbyt bogaty, dominują zapachy owoców, szczególnie śliwek, jagód czy porzeczek. Ma bardzo jasną, lekko wyblakłą, a na brzegach wręcz karmelową barwę. Próbowane niedługo po otwarciu w towarzystwie  makaronowych muszli nadziewanych warzywami w sosie pomidorowym wypadło bardzo dobrze - nieczęsto oglądaliśmy dotąd ten charakterystyczny kolor dojrzałego wina; niestety, później jakby zwietrzało i nabrało bardzo nieprzyjemnego smaku, przypominającego stare cukierki z wiśnią w likierze.

Najciekawsze w tej butelce jest to, że gdy nalewałem przed chwilą ostatnią lampkę, okazało się, że oprócz wina do kieliszka trafiło ok. pół łyżeczki cukru, który wtrącił się na dnie butelki. Nie wiem jaka jest tego przyczyna - czy to błędy produkcji, czy czas zrobił swoje. Dlatego jeśli ktoś z Was odwiedzających wie, co się stało - proszę o jakąś pointę tego czeskiego filmu...


piątek, 23 listopada 2012

Leyda Reserva Syrah 2010

Kupując opisywane niedawno Ketu Bay Sauvignon Blanc 2010 skusiłem się jeszcze na kilka butelek. Wśród nich znalazł się Leyda Reserva Syrah 2010. Do zakupu zachęcił mnie znajomy, który ochoczo polecał mi tego producenta. Nie bez wpływu na moja decyzję były również pozytywne recenzje znalezione w sieci i informacja, że wino to zdobyło złoty medal w Decanter World Wine Awards 2012. Dlatego otwierając tę butelkę wiele się po jej zawartości spodziewałem i  muszę przyznać, że się nie zawiodłem. O ile pierwszego dnia po otwarciu nie zachwycało, to na drugi dzień zdecydowanie pokazało klasę. 

Kolor bardzo ciemny, rubinowy przypominający barwę dojrzałych wiśni. Po przyłożeniu nosa do kieliszka uderza bogactwo aromatów - znajdziemy zapach mokrych liści, wilgotnej ziemi, ciemnych owoców i czekolady które dominują nad lekko wyczuwalnym alkoholem. Niestety nie udało mi się wychwycić  nut tostów czy przypraw o których czytamy na stronie dystrybutora. W ustach bardzo przyjemne, skoncentrowane, może odrobinę zbyt kwasowe, z delikatnymi taninami i długim finiszem. Podane jako aperitif wypadło bardzo dobrze. 

Viña Leyda, skąd pochodzi opisywane wino, została założona w 1998 roku. Jest położona 7 kilometrów od wybrzeża Oceanu Spokojnego i 95 kilometrów na zachód od Santiago, stolicy Chile. Klimat w tym regionie jest umiarkowany, z deszczowymi zimami i suchym latem. Dominują gleby granitowe. Obecnie uprawy obejmują powierzchnię 290 hektarów. Produkowane wina zostały podzielone na cztery linie: Lot, Sparkling Estra Brut, Single Vineyard oraz Classic/Reserva. Leyda Reserva Syrah 2010 został wytworzony ze stosunkowo młodych winogron zasadzonych na należącym do najcieplejszych, północnym stoku. Przed butelkowaniem wino dojrzewało 8 miesięcy w starych beczkach z francuskiego dębu. 

Zakupione: Vinifera
Cena: 36 zł

niedziela, 18 listopada 2012

Trzeci weekend listopada, czyli spotkanie z beaujolais nouveau 2012


come4news.com
Kończy się właśnie czterodniowe święto, zgotowane na powitanie pierwszego francuskiego wina z bieżącego rocznika, czyli beaujolais nouveau. W tym roku i ja chciałem spróbować tego młodego napoju, tym bardziej, że wywołuje on tyle kontrowersji. By poczuć atmosferę tego dnia, na trzeci czwartek listopada zarezerwowałem stolik we wrocławskim winebarze.

Gdy wieczorem pojawiliśmy się na miejscu, okazało się niestety, że młode wino - owszem - jest dostępne, ale żadnej większej imprezy w związku z jego pojawieniem się nie ma. Zamówiliśmy więc po kieliszku Beaujolais Nouveau Oh la la (pisał o nim tutaj Tomasz Prange-Barczyński) licząc na sympatyczny koniec zimnego i mglistego dnia.

Nie zawiedliśmy się. Otrzymaliśmy wino bardzo przyjemne, lekkie, pachnące truskawkami, bananami, landrynkami i przyprawami, których nie umieliśmy do końca zidentyfikować. Jego kolor przypominał bardziej wina różowe aniżeli czerwone – pięknie lśnił nawet w mocno przyćmionym świetle knajpki. W smaku niezbyt kwasowe, jakby rozwodnione, beaujolais okazało się winem prostym, które, podane do lekkiej zupy, smakowało dobrze. Myślę że i solo sprawdziłoby się znakomicie – nie jako wino wysokich lotów, bardzo rozbudowane aromatycznie czy smakowo, ale przecież nie tego się spodziewaliśmy, siadając do stolika.

Wszystkim, którzy chcą poczytać więcej na temat historii beaujolais noveau polecam artykuły Łukasza Fika - Inne, nie znaczy gorsze oraz Sławomira Chrzczonowicza - 10 rzeczy o Beaujolais.

piątek, 16 listopada 2012

Nowozelandzki wieczór z sauvignon blanc

Jakiś czas temu spiesząc przez pobliską galerię handlową zatrzymaliśmy się z narzeczoną pod sklepem Centrum Wina, na którego witrynie wisiał duży plakat przedstawiający, będące obecnie w promocji, Kiwi Wine Sauvignon Blanc 2011 (29,90 zł). Weszliśmy, spróbowaliśmy, a że wydało się nawet nawet, wzięliśmy jedną butelkę ze sobą. W domu, gdy miałem już więcej czasu, rzuciłem okiem na kontretykietę i przeczytałem, o zgrozo - Wyprodukowano w Nowej Zelandii. Zabutelkowane w Vinařství Zaječí s.r.o. Zacząłem trochę żałować zakupu, bo te 30 zł można było przecież przeznaczyć na coś ciekawszego niż niewiadomego dokładnie pochodzenia wino, butelkowane w Czechach. Z drugiej strony, w sklepie wydało się nienajgorsze, więc postanowiłem się nie zrażać. Po nowozelandzkie sauvignon blanc nigdy wcześniej nie sięgałem, więc aby mieć jakiś punkt odniesienia wybrałem się do Vinifery i kupiłem Ketu Bay Sauvignon Blanc 2011 (42 zł). Przed samą degustacją postanowiłem dowiedzieć się co nieco na temat produkcji wina na wyspach południowo-zachodniego Pacyfiku.

źrodło - wikipedia
Nowa Zelandia jest krajem w którym powstaje niecałe 0,3 % światowej produkcji wina. Najczęściej hodowanym szczepem jest sauvignon blanc dla którego panują tutaj idealne warunki. Odpowiednio niska temperatura, wiatr i nasłonecznienie powodują, że odmiana ta daje trunki wyraziste i pełne smaku, co trudno uzyskać w innych miejscach na świecie. Rosną tu również chardonnay, riesling, pinot gris, pinot noir, merlot, cabernet sauvignon, syrah i inne. W ciągu ostatnich 50 lat doszło do szybkiego rozwoju produkcji wina - powierzchnia upraw wzrosła od 400 ha w 1960 roku do 29 000 ha w roku 2008. Stało się to za sprawą swego rodzaju boom'u, który nastąpił w latach 90-tych, kiedy to wielu posiadaczy ziemskich postanowiło próbować swoich sił przy produkcji wina. Do dzisiaj wielu z nich produkuje pod własną marką na zasadzie tzw. uprawy kontraktowej, nie mając własnej ziemi. Do najważniejszych regionów winiarskich należą Northland,  Auckland, Waikato/Bay of Plenty, Gisborne, Hawke's Bay, Wellington, Martinborough, Marlborough, Nelson, Canterbury/Waipara i Central Otago.

Marlborough, leżące przy północnych brzegach Wyspy Południowej, jest miejscem pochodzenia Ketu Bay Sauvignon Blanc 2011. Wino to zawiera 12% alkoholu, jego kolor jest bardzo jasny, słomkowy i delikatny. Zapach bardzo bogaty, owocowy, można mieć wręcz wrażenie, że przeniosło się do ogrodu w sierpniowe popołudnie. Znajdziemy tutaj agrest, świeże porzeczki, jeżyny, a nawet owoce tropikalne i aromaty roślinne. W smaku intrygujące, delikatnie kwasowe, dające przyjemność przy każdym kolejnym kieliszku. Przy podaniu w temperaturze 4-6 stopni jest świetne i spokojnie może być podane jako aperitif. Zdecydowanie warte swojej ceny.

Natomiast Kiwi Wine w porównaniu do swojego konkurenta wypada słabo. Jego kolor, podobnie jak Ketu Bay, jest bardzo jasny i delikatny. Nos jest tutaj jednak zdecydowanie bardziej intensywny, ale przy tym mniej bogaty i zróżnicowany. Na pierwszy plan zdecydowanie wysuwa się agrest, który przyćmiewa ledwo dające się wyczuć aromaty porzeczek i traw. W smaku bardzo proste, kwasowe, lekko słone, o krótkim finiszu. Z czasem kwasowość staje się jeszcze intensywniejsza, wręcz nachalna.

Z tych dwóch butelek dużo bardziej ciekawszą propozycją jest Ketu Bay. Daje zdecydowanie większe bogactwo doznań nieporównywalnie większą przyjemność z picia. Kiwi Wine sprawia wrażenie wina zrobionego na wyrost, przesadzonego pod względem intensywności aromatu, który jest przy tym trochę sztuczny. Nie daliśmy mu rady na raz, a co gorsza jeszcze przed degustacją kupiliśmy drugą butelkę na prezent dla kolegi. Oby kolega po spróbowaniu chciał się jeszcze z nami umówić... Bo my na ponowne spotkanie z Kiwi Wine raczej ochoty nie mamy.


niedziela, 11 listopada 2012

Winne czytanie - WIELKI ATLAS ŚWIATA WIN

Od dłuższego czasu na mojej półce z książkami znajdowała się tylko jedna związana z winem pozycja - Winnym szlakiem Roberta Josepha. Pożyczył mi ją kilka miesięcy temu znajomy i przez ten cały czas stanowiła dla mnie istotne źródło wiedzy o winie. Mój obecny problem polega na tym, że zasadniczych informacji o regionach winiarskich ta książka zawiera stosunkowo niewiele, natomiast autor obszernie i szczegółowo opisuje konkretne winiarnie. Dla mnie, który poznaję świat wina zdecydowanie częściej przez butelki kupowane w Polsce, istotniejsze jest, aby znaleźć przede wszystkim informacje o samym regionie, z którego dane wino pochodzi. Dobrym źródłem jest Internet, korzystam z niego jednak głównie po to, aby dowiedzieć się czegoś o samym producencie. Dlatego postanowiłem, że przy najbliższej okazji rozejrzę się za jakimś większym drukowanym kompendium.


W czwartek w wolnej chwili wybrałem się do pobliskiej księgarni. Obawiałem się trochę, że nic sensownego nie uda mi się znaleźć, ale okazało się, że wybór był całkiem duży. Spędziłem trochę czasu przeglądając różne pozycje i szczęśliwie kupiłem dokładnie to, o co mi chodziło - WIELKI ATLAS ŚWIATA WIN. Jest to czterystustronicowe wydawnictwo, oprawione w solidną, twardą okładkę. Tym, co od razu rzuca się w oczy jest duża staranność wykonania. Strony są dosyć grube, tak, by przetrwać wielokrotne kartkowanie, a szata graficzna - bardzo estetyczna i przemyślana. Autorzy atlasu, Hugh Johnson i Jancis Robinson, posługują się przystępnym językiem przy zachowaniu pełnej rzeczowości. Pierwsze kilkadziesiąt stron stanowi wstęp, w którym pokrótce przedstawiona jest historia winiarstwa, główne odmiany winorośli, wpływ pogody, gleby i wiele innych. Szczególnie warto zwrócić uwagę na rozdziały w których przedstawiono tajniki pracy w winnicy. Jednak zasadniczym powodem dla którego warto sięgnąć po tę książkę są opisy winiarskich regionów na świecie. Każdy, oprócz wyczerpujących treści, zawiera liczne zdjęcia, ryciny i kolorowe mapy, które są na tyle szczegółowe, że zawierają dokładną lokalizację stanowisk. Autorzy zadbali, aby treści przedstawione były w sposób czytelny i łatwy w odbiorze. Często podawane informacje dotyczące średniej temperatury, rocznych opadów, najważniejszych odmian winorośli i innych są umieszczone w ramkach, aby od razu rzucały się w oczy.

Wszystko to powoduje, że mimo iż jest to atlas, z założenia zawierający jak najwięcej treści, to bardzo lekko się go czyta. Dlatego to kompendium polecam każdemu zainteresowanemu tematem wina.

PS Od dzisiaj mój blog ma całkiem nową szatę graficzną. Wszystko to zasługa Martyny, czasem znanej jako Outstarwalker - jeszcze raz dziękuję! A wszystkim polecam jej prace - naprawdę warto zobaczyć, bo dziewczyna ma talent.

środa, 7 listopada 2012

Bardolino Classico Sartori Villa Maria 2010

Po niezbyt udanym chorwackim Plavacu z lekkim niepokojem sięgałem po przywiezione z wakacji Bardolino Classico Sartori Villa Maria 2010.  Nazwa tego wina pochodzi od miasta Bardolino, położonego nad jeziorem Garda w prowincji Werona. Do jego produkcji najczęściej używa się szczepów Corvina, Molinara i Rondinella, natomiast do 15% może stanowić Barbera, Rossignola, Sangiovese czy Garganega. Ani na kontretykiecie, ani na stronie internetowej producenta nie udało mi się niestety znaleźć dokładnego składu mojej butelki. A droga do niej była dość kręta.

Zasadniczym celem naszej podróży do Włoch było zobaczenie Wenecji, Werony i Padwy. Zadanie o tyle trudne, że przeznaczyliśmy sobie na ten cel niecałe trzy dni. Wszyscy, który mieli okazję odwiedzić te trzy miasta wiedzą, że placów, kościołów, parków, malowniczych uliczek jest tam tyle, że nawet tydzień mógłby nie wystarczyć, żeby ze spokojem wszystkim nacieszyć oczy. W związku z tym staraliśmy się jak najwięcej zwiedzać, a większe zakupy zrobić na sam koniec pobytu. W kwestii miejsca doszliśmy do wniosku, że najbogatszy wybór win będzie we włoskim hipermarkecie, tzw. centro commerciale. Chcąc oszczędzić czas na ewentualnych poszukiwaniach na obrzeżach Werony, zdobyliśmy dwa adresy w miejskiej informacji turystycznej. Po zobaczeniu areny, placów dei Signori i delle Erbe, mostu Castel Vecchio i innych, wsiedliśmy do samochodu i zadowoleni wpisaliśmy jeden z adresów do nawigacji - drugi według mapy znajdował się dokładnie w przeciwnym kierunku do tego, który mieliśmy obrać. Jakież było nasze zdziwienie, gdy po dotarciu na miejsce zamiast hipermarketu zastaliśmy ulicę pełną baraków, hal produkcyjnych i innych budynków przemysłowych... Pokręciliśmy się po okolicy chwilę i gdy już zrezygnowani zaczęliśmy powoli godzić się z faktem, że naszą ostatnią nadzieją może stać się słabo wyposażony sklep osiedlowy, kolega włączył w tomtomie pozycję użyteczne miejsca. Pierwszą pozycją na długiej liście były, rzecz jasna, centra handlowe - od razu na mapie znalazły się trzy w promieniu pięciu kilometrów. Wszyscy przyzwyczajeni do korzystania z nawigacji pewnie sięgnęliby po nią od razu, nam to jednak w ogóle nie przyszło do głowy. Szczęśliwie w ciągu 15 minut dojechaliśmy na miejsce i rzuciliśmy się na stoisko z alkoholami. Trochę na oko, trochę na szczep i trochę na wiarę zapełnialiśmy szkłem nasz koszyk, do połowy dociążony bułkami, sokami - w końcu śniadanie ominęło nas szerokim łukiem gdzieś w okolicy hal produkcyjnych - i makaronem. Mamma mia...

Jedną z kupionych wtedy butelek było właśnie wspomniane wcześniej BardolinoJest to wino o rubinowo-czerwonym kolorze, niezbyt bogatym bukiecie, w którym najłatwiej wychwycić śliwki i truskawki. Przy temperaturze 18 stopni dosyć wyraźnie wyczuwalny jest alkohol, który szczęśliwie chowa się po schłodzeniu. W smaku delikatne, umiarkowanie kwasowe, niezbyt skomplikowane, o dosyć krótkim finiszu.  Bardzo przyjemne, proste, tanie i niewymagające wino, które idealnie zwieńczyło długi i pracowity dzień. I tylko trochę szkoda, że z tych wszystkich przywiezionych butelek w barku ostała się już tylko ostatnia - Nebbiolo d'Alba.

Zakupione: Włoski supermarket
Cena: 1,99 euro

niedziela, 4 listopada 2012

Plavac Pelješac 2010 czyli wspomnienie z wakacji

Kiedy na dworze zimno, wieje i pada deszcz, z nostalgią wraca się myślami do jeszcze nie tak odległych wakacji. Można usiąść i oglądać zdjęcia, można odpalić nagrany podczas pobytu film albo nalać do kieliszka kupionego podczas wyjazdu wina i na chwilę przenieść się w czasie.

W te wakacje miałem okazję odwiedzić parę miejsc, w tym Włochy i Chorwację. O ile mały zapas pamiątek z okolic Wenecji zdecydowanie wyszczuplał, to butelek przywiezionych z drugiej strony Adriatyku jeszcze nie otwierałem. Niestety, jak się okazało, wino na które miałem największą chrapkę - Dingač, sprezentowany rodzicom z myślą o wspólnej degustacji - zostało przez nich wypite nie dalej jak tydzień temu... W barku został już tylko Plavac Pelješac 2010. Jest to tzw. wino jakościowe - "kvalitetno vino" - wytworzone ze szczepu Plavac Mali, który zazwyczaj daje bogate, aromatyczne wina o wysokiej zawartości alkoholu, sięgającej nawet 17% - w tym przypadku niewiele, bo 12%.

Pierwszym co mnie uderzyło był kolor - bardzo jasny, czerwony, zupełnie inny od tego jaki miały smakowane ostatnio wina czerwone. Po przyłożeniu nosa do kieliszka można było wyczuć śliwki i dominujący zapach alkoholu, mimo że wino podane było w temperaturze ok. 16 stopni. W smaku owocowe, delikatne, jakby rozwodnione, ale znów bardzo mocno wyczuwalny alkohol - nie mogłem uwierzyć, że to wino ma tylko 12%. Skończyło się na tym, że drugiego kieliszka już sobie nie nalałem.

Nie wiem, czy zawsze tak jest z winami przywiezionymi z Chorwacji, czy ja akurat miałem pecha, ale po otwarciu i spróbowaniu zawartości tej butelki wydawało mi się, że stoi przede mną zupełnie inne wino, niż to, którego miałem okazję próbować w winnicy. Może to kwestia słońca, może temperatury powietrza, albo po prostu wakacyjnej atmosfery, która mi się wówczas udzieliła? Tego nie wiem. Jedno natomiast jest pewne - ta ostatnia pozostanie w pamięci o wiele dłużej niż zapach i smak z wczorajszego kieliszka.


czwartek, 1 listopada 2012

Halloweenowy miks smaków


W wieczór przed dzisiejszym dniem Wszystkich Świętych, w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Irlandii i Wielkiej Brytanii, bardzo hucznie obchodzi się Halloween. Halloween, jak cała popkultura amerykańska, dotarło również do Polski, gdzie staje się coraz popularniejsze - dość powiedzieć, że nawet we Wrocławiu na kilku ulicach został zatrzymany ruch, aby poprzebierane dzieci wraz z rodzicami mogły bezpiecznie maszerować krzycząc "Zje-my was! Zje-my was!". Wielu jest przeciwników adaptowania zachodnich tradycji w naszym kraju, ja jednak uważam, że każdy powód aby się spotkać z przyjaciółmi - Andrzejki, Mikołajki czy właśnie Halloween - jest dobry. Dlatego też wraz ze znajomymi zapożyczyliśmy sobie conieco z tego święta i postanowiliśmy ugotować zupę dyniową, postawić na parapecie dyniowy lampion, a to wszystko połączyć z naszą "nową tradycją" - comiesięcznymi spotkaniami przy sushi i białym winie.

Do pomieszanej pod względem stylów kolacji wybraliśmy trzy, różne pod względem pochodzenia i charakteru, wina. Pierwszym z nich jest Gewurztraminer (ok 27 zł), od producenta którego Cabernet Sauvignon miałem okazję pić dwa tygodnie temu. Jako druga na stół trafiła butelka, którą otrzymałem jako prezent z podróży do Budapesztu - Huba Szeremley Badacsony Szürkebarát 2010 (ok 7 euro). Trzecią była Isla Negra Sauvignon Blanc/Semillon (ok. 22 zł) kupiona w pobliskich delikatesach. Podaję tylko orientacyjne ceny win, bo żadnego z nich nie nabyłem osobiście.

Chcąc dowiedzieć się czegoś więcej na temat węgierskiego wina, które szczególnie mnie zainteresowało, poszperałem w Internecie i znalazłem informację, że Szürkebarát ("Szary mnich") to, ni mniej ni więcej, Pinot Gris w węgierskim wydaniu. Szczep ten został sprowadzony do Badacsony z Francji w 1375 roku przez mnichów cystersów. Od tego czasu jest uprawiany na terenach położonych przy jeziorze Balaton.



Ciężko mi opisać te wina niezależnie od siebie nawzajem. Dlatego, mimo że mają ze sobą niewiele wspólnego - różne kraje, szczepy - pozwolę sobie dokonać porównania. Gewurztraminer Cono Sur 2012 zdecydowanie przypadł mi do gustu. Nos bardzo aromatyczny, wyraźne zapachy kwiatowe i owoców lychee. W smaku świeży, słodki (pomimo, że jest to wino wytrawne) i bardzo owocowy. Szürkebarát był w porównaniu do traminera mniej aromatyczny. W ustach dobrze zrównoważony, o mniej wyraźnym owocu i większej kwasowości, bardzo dobrze pasował do surowej ryby. Najsłabszym winem z tych trzech okazało się Isla Negra - miało bardzo nieprzyjemny, przypominający zapach gumowego węża aromat. Przy mocniejszym zakręceniu kieliszkiem na wierzch wydobywały się przyjemniejsze nuty owoców - szczególnie ananasa. Potem już było lepiej - w smaku poprawne, nienajgorzej zbalansowane, o delikatnym, niezbyt wybijającym się owocu - od biedy mogłoby służyć jako wino stołowe.

Zdaje się, że zaczęliśmy od najlepszego, na najgorszym skończyliśmy, ale wieczór zaliczymy do udanych - w końcu często nad tym co pijemy, górę bierze raczej kto nam przy tym towarzyszy!


niedziela, 28 października 2012

Wieczór z MineWine i Alzacją

W piątek 26 października miałem okazję uczestniczyć w degustacji zorganizowanej przez MineWine w GH Ostrovia. Na  zaproszenie dystrybutora, do Ostrowa Wielkopolskiego przyjechał Fabien Christophe z winnicy Ruhlmann-Schutz w Dambach-la-Ville. Producent ten w ofercie MineWine znajduje się od miesiąca.

Jak czytamy na stronie internetowej, Ruhlmann-Schutz jest firmą prowadzoną przez dwie rodziny - Christine i Jean-Victor Schutz oraz Laurence i André Ruhlmann. Winnice położone są około 40 km na południowy zachód od Strasburga. Charakterystyczne dla tego regionu jest duże zróżnicowanie gleb - znajdziemy tutaj granit, łupek, piaskowiec i wapień. Powierzchnia upraw wynosi około 30 ha. i obejmuje Dambach-la-Ville oraz 4 okoliczne gminy. Uprawiane szczepy to: Auxerrois, Chasselas, Sylvaner, Pinot Blanc, Riesling, Pinot Noir, Pinot Gris, Muscat oraz Gewurztraminer. W piątek spróbowałem 8 win od tego producenta - większość w roczniku 2011, a dwa - Ruhlmann Pinot Gris Grand Cru Frankenstein i Ruhlmann Gewurztraminer Grand Cru Frankenstein - z 2010 roku.

© Ruhlmann
Pierwszą otwartą butelką był Ruhlmann Pinot Blanc Plasir Fruite (45 zł), wino jasne, aromatyczne, świeże, bardzo owocowe przy niezbyt dużej kwasowości, która z każdym łykiem stawała się coraz wyraźniejsza. Udało mi się tutaj wychwycić wyraźne nuty brzoskwiniowe. Doskonale pasowałoby do przystawek, ryb czy białego mięsa, chociaż pite bez towarzystwa jedzenia również dało wiele przyjemności. 

Po pinot blanc przyszła kolej na Ruhlmann Riesling Cuvee Jean-Charles (49 zł). Wyczuć można było bardzo wyraźne nuty kwiatowe i owocowe (lychee, ananas). W smaku dobry balans między owocem a kwasowością, która tutaj była większa niż w poprzednim winie. Prowadzący degustację sugerowali połączenie z halibutem czy owocami morza.

Mieliśmy również okazję porównać dwa pinot gris - Ruhlmann Pinot Gris Tete de curvé(54 zł) oraz Ruhlmann Pinot Gris Grand Cru Frankenstein (89 zł). Pierwsze - w nosie dyskretne aromatycznie, w smaku oleiste, cieliste, zbalansowane pod względem kwasowości - sugerowano pić jako dodatek do białych mięs czy wieprzowych kiełbasek. Drugie natomiast, było zdecydowanie pełniejsze, skoncentrowane, jakby lepiej zharmonizowane.

Jako piąty nalany został Ruhlmann Muscat Fleur de Printemps (49 zł) - moim zdaniem zdecydowana gwiazda tego wieczoru. Wino o bardzo intensywnym zapachu dojrzałych owoców, w smaku świeże, owocowe, o zbalansowanej kwasowości. Idealne jako aperitif.

Jedyną różową propozycją tego wieczoru był Ruhlmann Pinot Noir Étoile de Rose (57 zł). Zapamiętałem to wino dzięki bardzo jasnej, wręcz cielistej barwie (efekt ten uzyskuje się wykorzystując metody produkcji wina białego, ale z użyciem czerwonych winogron). Niestety nie ujęło mnie ani pod względem aromatycznym, ani smakowym.

Ostatnimi winami wieczoru były Gewurztraminery. Ruhlmann Gewurztraminer Vieilles Vignes (54 zł) oraz Ruhlmann Gewurztraminer Grand Cru Frankenstein (99 zł). Oba, co typowe dla tego szczepu, o wyraźnym zapachu kwiatów - w szczególności róż - i egzotycznych owoców. Grand Cru Frankenstein wydało mi się lepiej zbudowane, bardziej oleiste i skoncentrowane.

Moim zdaniem była to bardzo udana degustacja. Szczególnie przypadły mi do gustu Muscat i Riesling, które oprócz tego, że cieszą z każdym kolejnym kieliszkiem, mają znakomity stosunek ceny do jakości, dlatego obie butelki wróciły ze mną do domu.

Było to drugie tego typu spotkanie w ostrowskiej galerii handlowej - poprzednie odbyło się pod koniec sierpnia, wówczas gościem był Rudolf Fauth. Wino, które wtedy kupiłem, ciągle czeka na otwarcie.


czwartek, 25 października 2012

Cent'are Nero d'Avola 2009

Nero d'Avola
18 października w Warszawie miała miejsce szeroko komentowana degustacja win sycylijskich zorganizowana przez Taste Italy, Michele Shah Srl, IRVOS (Instituto Regionale Vini e Olio) oraz Winicjatywę. Czytając komentarze w sieci - Winicjatywa, On Egin Eta Topa, Pisane Winem - postanowiłem postawić pierwszy krok w poznawaniu win z Sycylii i kupiłem Cent'Are Nero d'Avola 2009.

Nero d'Avola jest najbardziej popularną czerwoną odmianą winorośli na Sycylii. Swoją nazwę (Czerń z Avoli) zawdzięcza miejscowości Avola, znajdującej się na południowym brzegu wyspy, oraz bardzo ciemnej barwie.  Szczep też jest znany jako calabrese, co sugeruje jego pochodzenie z Kalabrii - regionu w południowych Włoszech, graniczącego przez Cieśninę Mesyńską z Sycylią. Powierzchnia upraw na wyspie obejmuje ok. 14 000 ha. Autorzy opisujący Nero d'Avola podają, że wina z tego szczepu są miękkie, skoncentrowane, o aromatach ziołowo-korzennych. 

Etykieta/kontretykieta - Cent'Are Nero d'Avola ma intensywny bukiet i nutę owoców lasu. Jest idealne do potraw mięsnych, makaronów, salami czy serów. 100 % Nero d'Avola. Alkoholu 13%. Dystrybutor podaje, że dojrzewało w beczce 4 miesiące.

Przy otwieraniu butelki lekko zaniepokoił mnie gumowy korek, na który trafiałem ostatnio w zdecydowanie tańszych winach. Nie zrażając się zbytnio, nalałem do kieliszków i ukazało mi się wino klarowne,  bardzo ciemne, w kolorze przypominającym czarne czereśnie. W nosie nuty roślinne, naturalne, a przy mocniejszym zakręceniu wręcz... stodolne, co odebrałem na plus. W ustach już nie było tak ciekawie. Wino mało skoncentrowane, lekkie, trochę bez wyrazu z miękką, schowaną taniną. Gdy wróciłem do tej butelki na drugi dzień, wyraźnie wyczuwalny był zapach alkoholu, a smak dalej nie zachwycał.

W moim odczuciu Cent'are Nero d'Avola mogłoby spokojnie zdać egzamin jako wino stołowe. Biorąc jednak pod uwagę jego wysoką cenę, na codzienny obiad można dostać wiele win za dużo mniejsze pieniądze. Podsumowując - ta butelka Nero d'Avola nie wywarła na mnie dużego wrażenia. Nie zamierzam jednak na niej poprzestać i pewnie za jakiś czas sięgnę po propozycję innego producenta.

Zakupione: Centrum Wina
Cena: 46,90 zł


piątek, 19 października 2012

Riesling J.P. Muller 2011

Zawsze gdy przyjeżdżam na weekend do domu, pojawia się to samo pytanie - co będziemy jedli na kolację. Tym razem padło na krewetki, a jak krewetki to i białe wino. Wybrałem się więc do pobliskiego Lidla, a że czas mnie gonił, bez większego zastanowienia wybrałem Rieslinga J.P. Muller. Przyznam szczerze - nie mam doświadczenia w kupowaniu win z Francji. Zawsze chętniej sięgam po wina z Nowego Świata czy Hiszpanii, Włoch lub Niemiec. Dlatego ta butelka kupiona została z ciekawości, jak smakuje alzacki Riesling.

Przed samym opisem wina parę informacji, które można wyczytać na etykiecie/kontretykiecie.

Autorem wina jest niejaki Arthur Metz, chociaż z niewiadomych powodów podpisane jest nazwiskiem J.P. Muller. Alkoholu 12,5%. Wino nagrodzone złotym medalem w konursie w MACON w 2012 roku.

Teraz czas na wrażenia z degustacji, które są prawdę mówiąc średnie. Wino ma bardzo jasny, rzekłbym słomkowy kolor. Zapach świeży, owocowy, rześki. W smaku świeże, z dużą ilością kwasu, niewiele owocu. Moim zdaniem średnio komponowało się z krewetkami, natomiast pite już po kolacji smakowało zdecydowanie gorzej. Za serce mnie w żadnym wypadku nie ujęło i przechodząc następnym razem przy Lidlowym stoisku z winami sięgnę raczej po co innego.

Zakupione: Lidl
Cena: 17,99 zł


Cono Sur Reserva Cabernet Sauvignon 2010

Po nalaniu do kieliszka od razu przyciąga wzrok piękny, rubinowy kolor. Wino jest klarowne i lśniące, aż chce się poczuć co więcej ma do zaoferowania.

Podczas wąchania wyczuwalne są wyraźne nuty owocowe - dużo porzeczek i jagód, a po pewnym czasie również śliwek. Alkohol nie wybija się na pierwszy plan, choć po kilku minutach pobrzmiewa coraz wyraźniej.

W smaku wyraźna tanina, przyjemnie ściągająca czubek języka i podniebienie nad zębami, wyważona kwasowość i owoce, wśród których wybijają się śliwki.


Po wypiciu miałem mieszane uczucia. Zanim kupiłem tę reservę, miałem okazję próbować innych win od tego producenta, które często zaskakiwały mnie doskonałym stosunkiem ceny do jakości. Tym razem odrobinę się zawiodłem. Z jednej strony jest to poprawne wino, dające przyjemność picia, z drugiej wydaje się dosyć drogie jak na to co sobą prezentuje.


Zakupione: Tesco
Cena: 54,99 zł


Cono Sur Reserva Cabernet Sauvignon jest winem wyprodukowanym przez jednego z większych chilijskich eksporterów. Nazwa wiąże się z położeniem geograficznym winnic, które leżą w środkowej części kraju, w regionie ograniczonym ze wschodu Andami, a z zachodu Oceanem Spokojnym. Jak podają właściciele na stronie internetowej, Cono Sur została założona w 1993 roku i w ciągu 19 lat przeszła drogę od winiarni eksportującej 30 tys butelek rocznie, do posiadającego ponad 1,800 hektarów winnic, jednego z największych producentów w Chile. Hodowane są różne odmiany winogron, m.in. Sauvignon Blanc, Chardonnay, Riesling, Viognier, Gewürztraminer, Pinot Noir, Merlot, Carmenere, Malbec, Syrah, Cabernet Sauvignon. W ofercie można znaleźć wina organiczne, które są wizytówką firmy. Co ciekawe wina te są dostępne na półkach marketów w Polce (np.Tesco) w przystępnych cenach.


środa, 17 października 2012

Początki

Dość długo zbierałem się, żeby zacząć pisać bloga. Nie żebym nie miał czasu czy chęci, ot, po prostu, wydawało mi się to średnim pomysłem. Z jednej strony zawsze uważałem się za ścisłowca i ciężko przychodziło mi tworzenie czegoś dłuższego niż lista zakupów, a z drugiej strony moja wiedza na temat wina nie jest bardzo obszerna. Powiedziałbym wręcz, że jest dość przeciętna. A przecież żeby pisać, trzeba wiedzieć o czym się pisze. I tak podchodziłem do tematu jak przysłowiowy pies do jeża tłumacząc sobie, że jeszcze nie czas.


W końcu zdecydowałem się z dwóch powodów - po pierwsze: Marta. Zachęciła mnie do prowadzenia bloga jako "dokumentacji" tego, co wypijamy. Uznała, że pisząc i umieszczając opinie w sieci nie zapomnimy o nich i będziemy mogli w każdym momencie sięgnąć do naszych wcześniejszych przemyśleń - i może dojdziemy w pewnym momencie do tego, że nasz gust ewoluuje.
Z drugiej strony chcę zmierzyć się z tematem pisania w sieci. Nie zamierzam prowadzić bloga tylko jako wspomnianej wcześniej dokumentacji. Chcę odkrywać świat wina małymi krokami, poznając coraz to nowe miejsca i smaki. Chcę się uczyć wina, jego magii, historii miejsc, w których powstaje i ludzi, którzy je tworzą. Dlatego każde wino, o którym będę pisał, postaram się umieścić w jakieś rzeczywistości - aby nie ograniczać się tylko do czerwonego, białego czy różowego płynu, a pamiętać o wszystkim co się z nim wiąże. Mam również nadzieję poruszyć również tematy z winem blisko związane. Jakie? Zobaczymy - i Wy, potencjalni Czytelnicy, i ja - domorosły autor ;-)